15 maja imieniny mają Zośki i przeważnie w tym dniu jest bardzo zimno. Tym razem „zimna Zośka” oszczędziła nas i zafundowała jakże odmienną pogodę. Było słonecznie i ciepło, a w takiej aurze aż miło było rozegrać turniej. Dopiero po zajściu słońca za horyzont, delikatnie się ochłodziło.
Grając systemem „każdy z każdym” rozegraliśmy 21 spotkań. Ten turniej był chyba najbardziej wyrównany ze wszystkich. W większości meczów walczono do ostatniego gwizdka i o wyniku decydowały ostatnie sekundy. Najwięcej szczęścia mieli zwycięzcy 4GP. Nieobliczalni aż w trzech pojedynkach strzelali decydującego gola w „doliczonym” czasie gry, a bohaterem ostatnich akcji był Jarosław Fraszczyński. Gdyby nie „Franek – łowca decydujących bramek”, Nieobliczalni mieliby o 6 punktów mniej, a to nie dało by im zwycięstwa.
Drużyna ZMP, zwana kiedyś rycerzami wiosny, rozkręcała się dość niemrawo. Po czterech kolejkach wyprzedzali tylko debiutującą ekipę FC Betony. Zdobycie 2 punktów w Grand Prix nie interesowało ich jednak i w ostatnich meczach wzięli się do roboty. Podkręcił też tempo przewodzący w klasyfikacji strzelców – Łukasz Kleszczyński, dzięki któremu ZMP zdobyli 6 punktów i ostatecznie zajęli IV miejsce.
Po dwóch turniejach przerwy, do rozgrywek powrócili La Koty. Zgrupowanie, na którym prawdopodobnie szlifowali formę, nie przyniosło oczekiwanego efektu i grali bardzo nierówno. Dawniej postrach najlepszych, w tym turnieju nie odegrali poważniejszej roli. Chociaż po trzech rozegranych meczach mając 2 zwycięstwa i porażkę, z sześcioma punktami byli wiceliderem. To jest jednak turniej i tak dobrze wypracowaną pozycję na początku trzeba umieć utrzymać. Niestety, pozostałe mecze wtopili i skończyli na przedostatnim miejscu, co można uznać za niespodziankę.
Mika Kowalów, po dobrym występie w poprzednim turnieju, przyjechała potwierdzić dobry poziom i skuteczną grę. W rozgrywkach kwietniowych Kowalów zaskoczył inne zespoły nieznajomością swojej taktyki. Oni to wykorzystali i zajęli drugie miejsce. Tym razem przeciwnicy odrobili lekcje i przeanalizowali grę zawodników z Kowalowa. Nie było już tak łatwo powalczyć o dobre wyniki. Piąte miejsce to chyba trochę za mało.
Berciki wciąż utrzymują wysoki poziom i wciąż walczą o triumf w rozgrywkach. Gonią Nieobliczalnych, ale cały czas są o kilka punktów za nimi. W każdym GP grają innym składem. Tym razem postawili na doświadczenie i twardzieli w obronie. W barwach Bercików zagrał bowiem Andrzej Rudy, najtwardszy człowiek w historii słubickiej piłki, którego niejeden piłkarz zapamięta do końca życia. Taka formacja pozwoliła na zajęcie tylko II miejsca i praktycznie pozbawiła szans na zdobycie pucharu. Cuda jednak się zdarzają i kto wie.
Pojawił się zespół o nazwie FC Betony. Starsi uczestnicy rozgrywek dzikich drużyn pamiętają tę nazwę jeszcze z „ósemek”, gdy nie było ani orlików, ani boiska ze sztuczną trawą. Powrócili, nie zachwycili, ale jak mówią: „pierwsze śliwki-robaczywki”. W pierwszym swoim podejściu po latach nie zdobyli żadnego punktu. Ba, nawet nie strzelili gola, ale w klasyfikacji ogólnej Grand Prix SLS mają 1 punkt. W naszych rozgrywkach nie trzeba więc wygrywać, by otrzymywać punkty.
Na III miejscu turniej zakończyli Spartanie, którzy mecze z „największymi” przegrywali jedną bramką. To chyba nowa siła w siódemkach. Już doświadczeni, bo grali w kilku poprzednich edycjach SLS. W końcu zebrali niezłą ekipę, a do zwycięstw prowadził ich Michał Tyszkiewicz, który w GP4 zdobył najwięcej goli. Strzelając 9 bramek, włączył się do walki o tytuł króla strzelców 7 edycji Słubickiej Ligi Siódemek. Jak utrzyma skuteczność w ostatnim Grand Prix, to zabierze tytuł do domu.